Kiedy młodych adeptów ubezpieczeń pytać o koasekurację, zwykle wiedzą niewiele. Bo i skąd? Ale że słówko ubezpieczeniowo ładne, niemal tak ładne jak „reasekuracja”, coś tam zwykle o koasekuracji słyszeli. Najczęściej przeczytali o niej w różnych słowniczkach dostępnych na sieci, a tworzonych przede wszystkim na potrzeby wyszukiwań. Z nich dowiedzą się, że koasekurację dzielimy na wewnętrzną, zewnętrzną a później na cichą i solidarną. Te podziały to jeszcze pokłosie twórczości prof. Eugeniusza Kowalewskiego i jego Umowy ubezpieczenia z samego początku wieku. A może źródło jest jeszcze wcześniejsze? Sięgające prof. Tadeusza Sangowskiego i Vademecum pośrednika ubezpieczeniowego/Vademecum ubezpieczeń gospodarczych z połowy lat 90. wieku ubiegłego?
– #dumnyzubezpieczeń Marcin Z. Broda

Niezależnie od oryginalnego źródła słowniczków ubezpieczeniowych kopiowanych masowo przez porównywarki (zobaczcie pierwsze wyniki: koasekuracja – Szukaj w Google) łączy je jedno – z merytoryką tam słabo. Choć z drugiej strony i Google może się przydać. Nie wiedzieć do końca czemu, pięknie indeksuje Porozumienie o koasekuracji (z postanowieniami dotyczącymi przetargów publicznych) dostępne na stronach Polskiej Izby Ubezpieczeń. Dokument co prawda z 2012 roku, ale dla młodego adepta ubezpieczeń cenna rzecz…
Razem jest lepiej
Koasekuracja „sprzedawana” jest i młodym adeptom ubezpieczeń, i klientom jako połączenie sił, zasobów najlepszych ubezpieczycieli. Pierwotny podział ma pozwalać na objęcie ochroną dużych, a już na pewno dużych i skomplikowanych, trudnych bezpośrednich ryzyk. Takich, których nawet duży lub bardzo duży, ale pojedynczy, ubezpieczyciel nie chce brać na siebie. Znakomita większość adeptów ubezpieczeń takim tłumaczeniom wierzy. Znaczna część klientów jest nawet miłe połechtana tym, że ubezpieczać ich „musi” dwu lub nawet więcej ubezpieczycieli. Nielicznym tylko coś w tych tłumaczeniach nie gra…
Każda niemal ludzka kooperacja opiera się na dwu wzajemnie sprzecznych filarach. Z jednej strony wchodzimy we współpracę, bo pracując razem mamy się lepiej niż gdybyśmy w kooperacyjnym przedsięwzięciu nie wzięli udziału. To wspólnota interesów. Z drugiej strony niewchodzenie we współpracę może nam czasem dać więcej niż kooperacja z innymi. Szczególnie, że kooperacja bywa wymagająca, a nawet stresująca. Z reguły przynajmniej część kooperujących chce dokładać się do wspólnego interesu w możliwie najmniejszym stopniu, a pobierać możliwie największe korzyści; nawet kosztem innych.
Dla myślących i szukających odpowiedzi szybko wyjdzie na jaw, że koasekuracja nie jest w naszym ułomnym świecie wyjątkiem. I tu decydują interesy. W polskich warunkach ubezpieczyciel wchodzący w koasekurację niemal zawsze mógłby wziąć przedmiotowe ryzyko samodzielnie. Później i tak skorzysta przecież z reasekuracji. Czemu jednak decyduje się na współpracę np. z dwoma innymi ubezpieczycielami zadowalając się mniejszą częścią ryzyka (i zysku…). A czym konkurowaliby ci trzej ubezpieczyciele, gdyby stanęli do walki o klienta samodzielnie? Czyż nie ceną? Któryś by wygrał i ubezpieczył całość ryzyka. Ale prawdopodobnie przy cenie znacznie niższej niż w przypadku koasekuracji.
Samemu jest korzystniej
Sprawnie działający rynek koasekuracyjny, w tym bardzo często przy zamówieniach publicznych, gdzie o porozumienie koasekuracyjne chyba jeszcze łatwiej, został mocno naruszony kilka lat temu. Pojawił się nowy-stary gracz; nowe wcielenie jednego z głównych w Polsce koasekuratorów. Nastały nowe zasady gry, bo dotychczasowi partnerzy nie zawsze byli już równi i wolni, a zależeć zaczęli od decyzji jednego z nich. Początkowo współpraca na nowych zasadach nie przebiegała nawet bardzo źle, choć już nie każdym ryzykiem wszyscy mogli się pochwalić. Reasekurator z natury rzeczy siedzi raczej cicho. Jeśli nie otrzymuje ryzyka, a nie może wejść bezpośrednio… też siedzi cicho.
I tylko w Tablicy B.41. Techniczny rachunek zakładów ubezpieczeń pozostałych osobowych i majątkowych według klas rachunkowych – reasekuracja czynna w statystykach rynku publikowanych przez Komisję Nadzoru Finansowego można obserwować fantastyczne wzrosty składki reasekuracyjnej. Od 2015 roku pięknie poszły do góry klasy rachunkowe:
• klasa 5 – od ognia i innych szkód majątkowych (grupy 8, 9)
• klasa 6 – odpowiedzialność cywilna (grupy 11, 12, 13)
• klasa 10 – pozostałe (grupa 16)
Przypadek? Całość składki reasekuracji czynnej przekroczyła w 2019 roku już 2 mld zł. PTR, jedyny polski „zawodowy” reasekurator, miał w 2019 roku „tylko” 345 mln zł składek. Nie mógł więc za całość przypisu reasekuracyjnego odpowiadać. Dla porównania – w 2015 roku z reasekuracji czynnej mieliśmy raptem 634 mln zł przypisu. Piękny wzrost jak na tak krótki czas…
Inna rzecz, że poszła też do góry fantastycznie reasekuracyjna klasa 2 obejmująca OC ppm – skoczyła z 68 mln zł składki zarobionej w 2015 roku do niemal miliarda zł na koniec 2019 roku. Ale… to już też inna, niekoniecznie wprost tak koasekuracyjna, choć i nie tak bardzo znów daleka, historia. Faktem jest jedynie, że wynik techniczny na tej reasekuracyjnej klasie 2 na koniec 2019 roku wyniósł prawie minus 31 mln zł przy zysku wszystkich ubezpieczycieli w bezpośredniej grupie 10 przekraczającym 900 mln zł. Innymi słowy – ubezpieczyciele na OC ppm w Polsce zarabiali. Polscy „reasekuratorzy” tracili.
Takaż koincydencja zdarzeń…
#dumnyzubezpieczeń
Marcin Z. Broda
Redaktor naczelny
Dziennik Ubezpieczeniowy