
Ubezpieczenia nie muszą zawsze chronić wszystkiego i dla każdego. Mamy prawo, a nawet obowiązek wybierać dla siebie klientów. Tych, którzy działają rozsądnie i nie narażają się na nadmierne ryzyko. To chroni również wszystkich rozsądnych klientów ubezpieczycieli. A na pewno obniża ich składki. Z drugiej strony musimy robić więcej, by tych, którzy działają rozsądnie chronić lepiej. W Polsce to przede wszystkim i w tej chwili podpowiadanie sumy ubezpieczenia…
– #dumnyzubezpieczeń Marcin Z. Broda
Przy okazji ostatniej niemieckiej powodzi dowiedzieliśmy się między innymi, że tylko 46% budynków na dotkniętych terenach było ubezpieczonych. Lub odwrotnie – ponad połowa budynków, dokładnie 54%, nie miało ubezpieczenia.
Dla nas z tego nauki płyną co najmniej dwie:
- Z polskim rynkiem nie jest wcale tak źle, bo różne szacunki mówią, że u nas 70-80% domów jest ubezpieczonych. (Choć o tym, jak jest ubezpieczonych będziemy rozważać dalej.)
- Nie jest wstydem dla ubezpieczyciela odmówić ochrony ubezpieczeniowej na terenie, gdzie powódź jest bardziej normą niż wypadkiem.
Zacznijmy odmawiać
Zacznijmy od punktu 2., bo w Polsce nawet najtwardsi ubezpieczeniowcy wzdrygają się przed odmową udzielenia ochrony ubezpieczeniowej. A rzecz jest właściwie prosta – jeśli na jakimś terenie powódź zdarza się co 2-3 lata… nie ma właściwie co ubezpieczać. Bo to szkoda właściwie pewna. A jeśli nawet chcielibyśmy bardzo polisę zawrzeć, pewnie składka mogłaby nawet przekroczyć sumę ubezpieczenia!
Daaawno już bardzo temu Allianz jako pierwszy z ubezpieczycieli w swoich ogólnych warunkach ubezpieczenia podjął problem ubezpieczenia na terenach zalewowych. Rozwiązanie było bardzo proste w swej istocie – nie były obejmowane ochroną ubezpieczeniową budynki i budowle, gdzie w ciągu ostatnich 10 lat powódź odnotowano co najmniej 2 razy. Rozwiązanie zupełnie fair – szkoda to rzecz normalna i może się zdarzyć. Ale jeśli zdarz się 2 razy w stosunkowo krótkim okresie… sorry, to już nie przypadek. A my ubezpieczamy zdarzenia losowe…
Jedyny problem z rozwiązaniem Allianza – dziś już nie przejdzie. Bo oczywiście niedopuszczalna jest sytuacja, gdzie dystrybutor ubezpieczenia (niezależnie, czy byłby to sam ubezpieczyciel, czy jego agent) obejmuje ochroną jakiś składnik majątku, szczególnie tak istotny jak budynek lub budowla, by go „po cichu” w OWU z ochrony wyłączyć. Dziś odpowiedzialność za przyjęcie budynku do ochrony spoczywać musi na dystrybutorze. Nie będzie to problemem przy dostępie choćby do map powodziowych. A że takie są, pokazywałem we felietonie z sierpnia: Co może pójść nie tak. Brać, używać, decydować. I – w razie nadmiernego zagrożenia – odmawiać ochrony.
Tak, odmawiać. Choć wciąż w Polsce nie jest to szczególnie popularne i mile widziane. Nawet wśród ubezpieczeniowców. Trochę to dziwi, bo w ten sposób obniżamy składki rozsądnym, niepobudowanym na terenach zalewowych klientom. Ale… cóż.. Musi jeszcze pewnie z Wisły lub Odry trochę wody się wylać…
Wyznaczmy sumę ubezpieczenia
Popatrzmy też jeszcze na punkt pierwszy nauki z Niemiec. Wychodzi, że penetrację ubezpieczeniową mamy może nie idealną, ale też nie tak bardzo zawstydzającą. To jednak czego na pewno powinniśmy się wstydzić, to przede wszystkim sumy ubezpieczenia. Nie jest żadną tajemnicą, że są one w skali CAŁEGO RYNKU zdecydowanie zaniżone. I to nie o 5%, 10%, czy nawet 20%. Sumy ubezpieczenia budynków w Polsce są często zaniżone o 50%, 80%. To jest prawdziwy dramat!
W rozmowie z likwidatorem szkód usłyszałem niedawno, że nie pamięta większej szkody w budynkach (a rozmawialiśmy głównie o domach i gospodarstwach; w mieszkaniach naprawdę poważne szkody zdarzają się na szczęście stosunkowo rzadko), gdzie nie byłoby znaczącego niedoubezpieczenia. Co w praktyce oznacza, że klient / poszkodowany dostanie zaledwie część, czasem niewielką część, pieniędzy potrzebnych na odbudowę jego nieruchomości. Bardzo, bardzo smutne…
Tym smutniejsze, że w tym przypadku niemal cała wina spada na nas, na ubezpieczeniowców. Klient – poza może krótkim okresem, kiedy właśnie skończył budowę – nie ma szans znać wartości swojego budynku. Nawet jeśli w ogóle do jakichkolwiek danych ma szansę dotrzeć, będą to dane transakcyjne z okolicznych terenów. Co oczywiście z ubezpieczeniowego punktu widzenia może być jakąś wskazówką, ale tak naprawdę daje niewiele. Klient – ani indywidualny, ani nawet firma – nie ma szans znać wartości odtworzeniowej swojego mienia. Nawet budynków. I rolą ubezpieczycieli jest tę wartość klientowi podać, a przynajmniej przybliżyć. Zwrócić uwagę, że dom wybudowany 10 lat temu za 400 tys. zł dziś odtworzeniowo będzie już kosztował o co najmniej 20-30% więcej. Jak nie 50% w niektórych regionach.
Dwie ważne nauki
Podkreślmy jeszcze raz:
- Musimy klientom podpowiadać sumy ubezpieczenia, bo inaczej sprzedajemy im pustą, a na pewno niepełną ochronę. Nie chcemy takiej ochrony sprzedawać.
- Równocześnie spokojnie powinniśmy odmawiać ochrony tym, których ryzyko przekracza akceptowane przez nas granice. Bo ubezpieczenie nie jest, nie powinno być w żadnym wypadku kasą zapomogową.
#dumnyzubezpieczeń
Marcin Z. Broda
Redaktor naczelny
Dziennik Ubezpieczeniowy